Wrocław - miasto krasnali, mostów i czekoladowej fontanny
Tak, tak – dziś byliśmy w mieście gdzie mieszka ponad 300 krasnali, ale zacznę od początku. Ponad godzinna jazda autobusem minęła jak z bicza strzelił. Nawet nie zauważyłam, kiedy ,znaleźliśmy się na miejscu. Wysiadłam i zobaczyłam piękne i duże miasto ( ostatni raz tu byłam mając trzy lata, więc jest możliwość ,że mogłam go nie pamiętać). Poszliśmy z panią na rynek i usiedliśmy na schodach ratusza, czekając na przewodnika. W międzyczasie robiliśmy sobie zdjęcia z krasnalami, zastanawiając się, co we Wrocławiu robi masa różnych małych zrobionych z żelaza figurek. Nasz przewodnik, pan Krzysztof, rozdał nam mapy, na których były zaznaczone miejsca, gdzie przebywają krasnoludki. Ruszyliśmy, aby znaleźć te przedziwne istotki. Okazuje się, że większość z nich nazywa się tak jak budynki, przy których je spotkaliśmy, np. Bibliofil stoi pod biblioteką, Krasnal Włoski- obok pizzerii, a Więziennik siedzi za kratą przy placu byłego wiezienia (podobno te krasnale są tak naprawdę reklamą dla pobliskich instytucji, np. banków, restauracji bibliotek, itp.). Przechodząc koło fontanny na rynku, ujrzeliśmy człowieka przebranego (teraz pewnie pomyśleliście , że za jednego z tych małych skrzatów w czerwonych czapkach - otóż nie ) za wielką głowę królika. Największą atrakcję dla dzieci stanowili ludzie rozdający ulotki(dziwne, ale prawdziwe). Królik nie był ich jedyny... Był jeszcze człowiek z… wielkim widelcem na plecach. Zastanawiam się, skąd to zainteresowanie. Kiedy doszliśmy do ul. Jatki, zobaczyliśmy oprócz krasnala Rzeźnika figurki zwierząt a przy nich napis : „W hołdzie dla zwierząt hodowlanych”. Oczywiście, wszyscy zaczęli dotykać, siadać i ujeżdżać zwierzaki (nie spodziewałam się tego).
Razem znaleźliśmy trzydzieści cztery krasnale, chociaż jest ich w całym Wrocławiu ponad trzysta. Nie wiadomo, skąd się one wzięły we Wrocławiu - mieście stu mostów. Nie widziałam tam żadnego mostu. Legenda mówi, że krasnale zawitały na ziemię wrocławską, zanim powstał Wrocław. Później osiedlili się tam ludzie i wspólnymi siłami zbudowali dzisiejsze miasto.
Następnie, po kilku minutach poszliśmy na przystanek autobusowy. Stamtąd dojechaliśmy do czekoladziarni. Była to niezwykle atrakcja. Kiedy weszłam do środka, pachniało tam goździkami, cynamonem, imbirem oraz innymi aromatycznymi przyprawami. Pani, która nas przywitała, zaprowadziła nas do sali, w której czekał przygotowany projektor. Opowiadała legendę związaną z powstaniem pierwszej czekolady. Trzeba było w moździerzu ubić ziarna kakao razem z innymi przyprawami. Było to bardzo ciekawe, szczególnie dlatego, że i my otrzymaliśmy takie zadanie. Dostaliśmy ziarna kakaowca, cynamon, paprykę, chili, goździki i gwiazdkę anyżu , które trzeba było rozgnieść w drewnianej miseczce ( nareszcie można było dać upust nadmiarowi energii). Była to naprawdę wspaniała zabawa, zwłaszcza, że mieliśmy mieć zaraz jeszcze lepszą niespodziankę. Do sali przyniesiono wielką maszynę, która służyła do pompowania czekolady. Tak oto dostaliśmy naszą upragnioną fontannę czekolady (spełnienie marzeń każdego dziecka). Dostaliśmy talerzyki i plastikowe, kolorowe widelczyki. Każdy mógł podejść do fontanny i wziąć z półmisków to, na co miał ochotę: pianki, biszkopty, oraz owoce. Mniam!
Po tej krótkiej przerwie pani rozdała nam kartoniki, z których składaliśmy pudełka. Mogliśmy je ozdobić jak tylko chcemy. Oczywiście ja miałam na pudełku pełno różowych babeczek i niebieskiego królika( nie wiem jak to się ma do czekolady, ale właśnie to nasunęło mi się pierwsze na myśl). Następnie pani przyniosła nam talerzyki, na których były dwie kulki z białej czekolady, orzech, serduszka i perełki, wiórki kokosu oraz kremowa masa. Mieliśmy za zadanie zrobić z tego cztery pralinki, ale najpierw zgadnąć, czym jest owa masa. Spróbowałam jej i poczułam znajomy smak. Zamknęłam oczy i myślałam, co to za przysmak? Nagle mnie olśniło i na cały głos razem z koleżanką krzyknęłyśmy : MARCEPAN!
To była naprawdę świetna zabawa. Wiedziałam, że mam coś z cukiernika. Kiedy skończyliśmy robić czekoladki, włożyliśmy je do naszych pudełeczek. Tak oto powstały nasze bombonierki w wersji mini.
Wróciliśmy z wycieczki bardzo zadowoleni. Oczywiście, po powrocie do domu uznałam, że na kolację muszę zjeść coś czekoladowego (jakby w czekoladziarni było jej za mało). Moja bombonierka, wobec tego nie przetrwała długo ( nie wiem, czy dlatego, że ozdoby zgniotły sie w plecaku, czy dlatego, że w domu grasuje czekoladowy potwór. Nie wiadomo, co gorsze). Na pewno tak słodkiej wycieczki w połączeniu z towarzystwem mych kumpli krasnali długo nie zapomnę.
Anna Domagała
Projekt „Świetlica Kuźnią talentów dla dzieci, rodziców, wolontariuszy, stażystów i seniorów” jest finansowany przez Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej w ramach konkursu „Świetlica – Dzieci – Praca”, przy wkładzie własnym Gminy Lewin Brzeski.